Teraz takie nie było, było wręcz odwrotnie, odcięci łba bestii z lasu wydawało się absurdalne, niewykonalne i w ogóle bez sensu. A jak się nie uda? A jak tym wielkim, włochatym łapskiem przejdzie mu po plecach, a jak rozszarpie go na dwieście małych kawałeczków? Opcji było naprawdę sporo, lepiej nie ryzykować. Tak, jeszcze nie dziś, jutro, za tydzień, kiedyś tam... W końcu na pewno odetnie łeb temu czemuś z lasu.
Poczuł ulgę, przynajmniej
przestał się bić z własnymi myślami, podjął decyzję. Wstał gwałtownie i
zniknął na chwilę w domu. Światło buchnęło z kuchennego okna.
Przez firanki widać było jak stojąc na stołku grzebał w szafce.
W końcu pojawił się z powrotem, zbiegł ze schodów taszcząc coś
pod pachą. Z małą latareczką podszedł na skraj lasu, już
słyszał sapanie. Miskę postawił na dużym kamieniu i trzymając
latarkę w zębach wsypał do naczynia całą zawartość kartonu.
Odsunął się pośpiesznie, to wyszło z lasu. On stał i patrzył jak żarło... Uwielbiał patrzyć jak żre.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz