poniedziałek, 6 lutego 2012

Komnata 10: Nie szukaj sensu życia


Jak się stoi na przęśle mostu to zmienia się perspektywa. Można mieć wrażenie, że jest się gdzieś poza światem. Trzeba by skakać bo się robi zimno – przeleciało mu przez głowę.
Mam prawie czterdzieści lat, nie mam nic, chyba tylko rozpoczynający się kryzys wieku średniego – skrzywił się w lekkim uśmiechu. Z tego miejsca widziała drogę, która zaprowadziła go na skraj przepaści. Widział wszystko jak na dłoni: Szczęśliwe dzieciństwo, pełne życia. Potem szkoła, studia, doktorat, nauka.
Wiedza to był pierwszy z przystanków na tej drodze. Fizyka kwantowa, superstruny, wszechświaty równoległe, budowa mózgu, postrzeganie, kognitywizm, neuropsychologia... Tak, ta ostania suka to był przystanek numer dwa. Co miesiąc pięciocyfrowa sumka na koncie, przestronne biuro, sukces w wielkiej korporacji.

100 metrowy apartament w centrum, czerwone BMW, zimą narty, latem jacht, bezsens gratis. To chyba ten ostatni popchnął go w narkotyki. Mocny, kolorowy tak wygląda szczyt świata. Koncerty, sztuka, muzyka. Boston, New York, L.A. Szary motłoch z okna taksówki i noce w hotelu z ćwiartką wódki, żeby jakoś przetrwać do rana. Obudził się dopiero w szpitalu. Organizm zawodził, jak śmiał – znów uśmiechnął się do siebie.
Czwarty przystanek był w Indiach. Budda z kamienia, joga, wspaniałe żarcie. Podróż na wschód w poszukiwaniu sensu życia. Jakie to żałosne, jakie sztampowe. W powrotnym samolocie widział z dziecięciu takich jak on „poszukiwaczy”. Potem coś co miało przypominać rodzinę, bezkształtne połączenie seksu, głupich gierek i pustych wyznań. Nie czuł nic, jakby ktoś owinął mu serce brezentem. I oto jest przystanek numer sześć, ostatni: Most Brookliński tuż po zachodzie słońca. Przez to całe parszywe życie, dręczyło go jedno, malutkie pytanie. Było jak drzazga pod paznokciem, nie dawało spać, pchało go ciągle do przodu. Czasem udawało mu się je stłumić, a czasem wręcz odwrotnie. To ono sprawiało, że skakał, próbował, smakował, nie mógł sobie znaleźć miejsca w życiu. Jaki jest sens ludzkiego życia? Westchnął głęboko, wiedział, że jak wypuści całe powietrze z płuc, to będzie trzeba skoczyć.
Telefon, psia krew, czemu go nie wyłączył. Jakiś nieznany numer. Było w tym wszystkim coś  żywcem wyciętego z hollywoodzkiego scenariusza, chyba dlatego odebrał:
 - Słucham?
 - Nazywam się Peale i mogę panu pomóc?
 - Pomóc, mi, skąd w ogóle masz ten numer? - tamten nie odpowiadał - Od Marty, tej domorosłej psychoterapeutki. Wiesz co ci powiem, pierdol się, palancie.
 - Przystanek numer siedem jest na ulicy Spokojnej C/14 – niech pan do mnie przyjedzie.
Próbował mu coś tam jeszcze nawymyślać, ale tamten się rozłączył. To stwierdzenie o przystanku, sprawiło że na rękach zrobiła mu się gęsia skórka, a może po prostu było cholernie zimno. Nie był pewien. Facet go zaintrygował. Ostrożnie, na czworakach zszedł na dół. Wrócił do samochodu i włączył silnik. Zrobiło się już dość szaro, zapaliły się uliczne lampy. Jadąc wolno wzdłuż ulicy Spokojnej szukał numeru 14. Nie znalazł, zatrzymał się na dużym parkingu i zadzwonił na ostatni odebrany numer. Nawet nie dał dojść facetowi do słowa, wylał na niego te bluzki, które miał przygotowane pod koniec poprzedniej rozmowy.
 - Żartowniś się znalazł - zakończył - na Spokojnej nie ma numeru 14, tu właściwe nic nie ma.
 - Mówiłem ulica Spokojna sektor C kwatera 14. - wyjaśnił tamten.
 - Jakie C, co ty gada... - urwał w pół słowa, kiedy uświadomił sobie, ze zatrzymał się na parkingu przy cmentarzu. Zrobiło mu się jakoś zimno, rozejrzał się niepewnie.
 - Jest pan tam? - usłyszał w słuchawce – proszę się nie obawiać, to nie żart, po prostu inaczej się nie da. Poza tym ja też do końca nie wiem jak to się stało, że mogę z panem rozmawiać. Ale skoro już pan jest na tym parkingu to niech pan wejdzie do środka. Coś chce panu pokazać.
Stalowa brama skrzypnęła. Szybkim krokiem mijał cmentarne alejki. Sektor C – głosiła fosforująca tabliczka. Policzył kolejne groby i zatrzymał się przy numerze czternastym. Norman Vincent Peale 1898 – 1993 – przeczytał bezgłośnie.
Dźwięk dzwonka telefonu, mimo że był łagodny wydał mu się potwornie głośny. Odebrał.
 - Niech pan się rozejrzy – poinstruował go Peale - każdy grób do człowiek, jego życie, radości, problemy. Każdy z nich na swój sposób szukał sensu życia, nawet ci co ślizgali się po jego powierzchni. Napisano o tym mnóstwo książek, filmów, powstały setki doktryn, ideologii, ale czy komuś ostatecznie udało się znaleźć odpowiedź?
Piiiip, rozmowa nagle się urwała, kiedy próbował wybrać numer ponownie, usłyszał tylko mechaniczne: Nie ma takiego numeru.

2 komentarze: