poniedziałek, 15 października 2012

Komnata 17: Walcz, uciekaj albo...

Stał przed lustrem i patrzył na własne odbicie. Widział dziwoląga, krzyżówkę konia, tygrysa, obcego ze statku Nostromo i alfa z planety Melmac. I nie chodziło tu o jakieś oczy duszy, jakieś transcendentalne, metafizyczne przeżycie, po prostu nie wyglądał zbyt ciekawie. Kiedy dotykał twarzy, czuł pod dłonią sierść, przy oczach czuł chropowatą skórę pokrytą łojem. Czuł jak kły wbijają mu się w podniebienie. Tu i teraz, tylko on i jego odbicie, twarz bestii...
Od dawna nie wychodził z domu, kiedy był głodny jadł, kiedy był zmęczony zasypiał, żył chwilą bez przeszłości i przyszłości, bez marzeń, wspomnień. W końcu był naprawdę szczęśliwy, na maksa, szczęście pulsowało mu w żyłach, świeciło przez jego skórę. Widział je kiedy otwierał pysk i kiedy zamykał oczy. Był szczęściem, chodzącym szczęściem, które wyglądało jak potwór...

 Ktoś zastukał do drzwi, podbiegł, słyszał tylko stłumione kroki na klatce. Spojrzał przez wizjer, zmarszczył czoło, pod nogą zaszurała jakaś kartka. Pierdolony świat zewnętrzny - pomyślał. Standardowa procedura mówiła: Listy/ulotki/wszelki papier zjadać od raz* (* - sprawdzić czy nie rachunki). Cztery miesiące temu miał na głowie gościa z gazowni i nie chciał żeby to się powtórzyło. Podniósł kopertę i ją obwąchał... parsknął, zapach kobiecych perfum lekko go odrzucił. Próbował szybkim ruchem włożyć kopertę od ust, nie dał rady, zapach powodował, że zbierało mu się na wymioty. Warknął i rzucił list w kąt, wrócił na kanapę. Drzemał jak najedzony lew na sawannie... Szczęście prysło... czuł to. Zawył w stylu kurwa-ja-pierdolę. Powlókł się do lodówki zeżarł wędzone udko z indyka, nie pomogło, dalej był głodny. Zjadł kawałek soczystego melona. Nic. Głód... którego nie zaspokoisz jedzeniem. To ten zapach, ten list... poleciał do łazienki, długo grzebał w szafce pod zlewem, jest, odświeżacz powietrza... data przydatności minęła 3 lata temu. Psiknął w górę i zanurzył głowę we fruwających drobinkach, zakaszlał...
Przez jego umysł przedzierała się myśl, czuł ją pod skórą, czuł co się święci. Stał się zwierzęciem, świadomie. Tu i teraz, atawizm, walcz albo uciekaj. Wiedział, że ta myśl jest niebezpieczna, wiedział, że nie może jej do siebie dopuścić, że to nie jest myśl zwierzęcia - to pieprzona ludzka myśl. Nie mógł jej pokonać, uciekał, dyszał ciężko. Leżał na zimnej posadzce, a niewidzialny zapach odświeżacza okrywał go jak koc. Kto to był?... pulsowało w jego głowie.
Po kilku godzinach wstał i powlókł się na korytarz. Podniósł list i rozszarpał kopertę. Oczy odwykły od czytania, mrużył je próbując złapać ostrość, litery zlewały mu się w brunatną plamę. Mozolnie, słowo po słowie czytał:

Bez tej miłości można żyć,
mieć serce suche jak orzeszek,
malutki los naparstkiem pić,
z dala od zgryzot i pocieszeń,
na własną miarę znać nadzieję,
w mroku kryjówkę sobie uwić,
o blasku próchna mówić „dnieje”
o blasku słońca nic nie mówić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz